czwartek, 22 maja 2014

Kwietniowe nowości

Cześć Dziewczyny!

Szybko przychodzę do Was z kwietniowymi nowościami dopóki jeszcze mamy maj i nie narobię sobie zaległości ;)) Z góry uprzedzam - jest tego dużo. Dużo za dużo. Trafiło się kilka dobrych okazji, trochę nowości, których byłam bardzo ciekawa, kilka tych mocno wyczekiwanych i kilka niespodziewanie napotkanych... Ziarnko do ziarka i uzbierała się absurdalnie duża grupa nowości... ;)


***
 
Po pierwsze i najważniejsze! Dzięki mojej kochanej Stefanii, nareszcie dorwałam w swoje ręce upragnioną paletkę Urban Decay Naked 3! Choć to może porównanie nie na miejscu - od czasów paletki Oh So Special ze Sleeka nie miałam tak pięknej palety, składającej się z mieszaniny różo-fioleto-brązów. Myślę, że większość kolorów świetnie się u mnie sprawdzi i znajdę dla nich zastosowanie, bo lubię się w takich odcieniach, a chłodniejsze, czy ciemniejsze w razie potrzeby znajdę w Naked 2 :)
 
Przy okazji zakupu Naked 3, poprosiłam Stefcię również o słynne masełko do skórek z Burt's Bees. Jeszcze muszę zadbać o regularność w jego stosowaniu, ale pierwsze wrażenia są jak najbardziej pozytywne.
 
Stefcia nie byłaby sobą, gdyby nie dorzuciła czegoś od siebie, tym razem obdarowała mnie pomadką Lancome Rouge In Love w kolorze - o ile dobrze rozszyfrowałam - Midnight Crush. Ot tak, bo kupiła sobie, ale później stwierdziła, że mi będzie lepiej w tym kolorze. Tak, też uważam, że jest wariatką i nie powinna mnie tak rozpieszczać ;)


Pozostając w klimatach z nieco wyższej półki, przyznam się Wam, że skusiłam się również na zakupy w niedawno otwartym sklepie internetowym Clinique. Przyznam, że oferty mają naprawdę bardzo korzystne, nie dość, że jestem zadowolona z samych zakupów, to jeszcze przesyłka była gratis, a do tego... ale to zaraz... :) Wracając do głównego tematu - kupiłam słynną kredkę do ust Chubby Stick w dosyć neutralnym kolorze Whoopin' Watermelon oraz przepiękny, stokrotkowy róż Cheek Pop w kolorze Plum Pop z wiosennej kolekcji Clinique. Z obu produktów jestem zadowolona, ale po róż sięgam ostatnio wyjątkowo chętnie! Mimo dość intensywnej pigmentacji nie sprawia mi większych problemów z aplikacją, a wygląda naprawdę świeżo i dziewczęco! :)


No właśnie, dlaczego opłacało mi się zrobić zakupy online? Dlatego, że mogłam skorzystać z dodatkowej oferty i zgarnęłam aż 7 gratisów w postaci miniaturek produktów Clinique, przy czym naprawdę są to miniaturki, a nie próbki. Dwa z powyższych gratisów - Take The Day Off Make-Up Remover i 7 Day Scrub Cream wybrałam spośród proponowanych przez sklep (i gwarantowanych do każdych zakupów) miniaturek. Do wyboru było osiem czy dziesięć różnych produktów. Natomiast puszka z pięcioma miniaturami kosmetyków Clinique była dodawana do zamówienia po przekroczeniu określonej wartości zamówionych produktów. Dzięki temu będę miała możliwość przetestować między innymi serum Repairwear Laser Focus, krem pod oczy All About Eyes, krem CC, pomadkę High Impact (o niewiele mniejszej gramaturze, niż produkt pełnowymiarowy!) i tusz High Impact Mascara. Aktualnie obowiązuje już inna oferta, ale za to możecie zgarnąć zdaje się, że aż sześć miniatur w kosmetyczce plus standardowe dwie miniatury do wyboru :)


Przez cały kwiecień czekałam, aż gdzieś pojawi się kostka z miniaturkami z wiosennej kolekcji Essie - Hide & Go Chic. Najsolidniejszą firmą okazała się oczywiście nasza Mania, dlatego właśnie w MAANI kupiłam swoją kostkę, a do tego dorzuciłam dwa kolory lakierów Models Own z kolekcji Polish For Tans - neonowo brzoskwiniowy Beach Bag i neonowy koral Shades. Mam nadzieję, że będę z niech bardziej zadowolona, niż z mojej pierwszej modelki, bo jeśli nie to chyba śmiertelnie się obrażę na tę markę :D

Left - Shades; Right - Beach Bag
Powyżej zamieszczam zdjęcie poglądowe lakierów na próbniku. Kolory bardzo trudno oddać na zdjęciu, ponieważ aparat bardzo mocno je łagodzi, ale tutaj mniej więcej udało się nie przekłamać tych cudaków. Aż mi się zachciało jechać na jakieś egzotyczne, słoneczne wakacje! :)


I drugie zdjęcie poglądowe - ze swatchami kolekcji Hide & Go Chic. Wszystkie lakiery prezentowałam już wstępnie w tym poście porównawczym, a wkrótce wrzucę post ze zbliżeniem miętowego Fasion Playground na paznokciach :)


Zachęcona pozytywnymi doświadczeniami z innymi kolorami pomadek Color Whisper z Maybelline - Lust For Blush oraz Oh La Lilac - skusiłam się jeszcze na dwa inne odcienie - czerwony Who Wore It Redder oraz fuksjowy Mad For Magenta. Oba kolory, choć mało kryjące (o czym doskonale wiedziałam), dają bardzo ładny kolor, który wygląda na ustach dużo bardziej naturalnie, niż mocne, kryjące pomadki. Taki efekt nadaje się nawet na co dzień, więc jestem bardzo na tak! :)


Jako, że miesiąc bez nowych Essie jest miesiące straconym - po wypatrzeniu na Nocance kilku kolorów tych lakierów zdecydowałam się na przygarnięcie jednego nowego i zamianie trzech miniaturek na pełne wymiary. Nowość, to piękny, fiołkowy Boxer Shorts (dotąd baaaardzo rzadko spotykany :)), a powtórki, to kolejno The Lace Is On, Where's My Chaffeur oraz In The Cab-Ana.


Kolejną powtórką z rozrywki jest też przepiękny Orly First Blush! Miniaturka tak bardzo przypadła mi do gustu, że po prostu musiałam mieć ten lakier w pełnym wymiarze! Z pomocą przyszły mi jak zwykle koleżanki blogerki, którym serdecznie dziękuję :)) (nie wiem, czy mogę wskazywać paluchami ;))
 
Pozostałe lakiery, to zakupy z blogowych wyprzedaży, Kiko Intuitive Pink zgarnęłam od Tovy, a Essie Parka Perfect, Blanc i Coctail Bling zaopiekowałam się w spadku po Sylwii ;)


Lekki krem głęboko nawilżający z serii A od Pharmaceris, to od wielu miesięcy mój must have! To opakowanie będzie już chyba moim czwartym i naprawdę ja już chyba nie wyobrażam sobie życia bez tego kremu! :D Teraz wprawdzie zrobiłam sobie chwilę przerwy od niego, ale muszę mieć go zawsze w pogotowiu, więc jak tylko wypatrzyłam go w promocji, to od razu porwałam go z półki :)
 
O maskach z Himalaya Herbals też zdążyłam się już co nieco naczytać, ale do tej pory były one raczej trudno dostępne. Kiedy więc natknęłam się na całkiem spory wybór w Hebe, od razu porwałam z półki trzy warianty - scrub morelowy, maskę odżywiającą oraz maskę oczyszczającą. Składy tych produktów są naprawdę przystępne, zwłaszcza w relacji do ceny (ok.12 zł/szt.), że stwierdziłam, że pora na zmianę warty w mojej pielęgnacji :)


O włosy trzeba dbać, to jasne jak słońce, ale jakimś cudem nie uznaję zbyt wielu produktów pielęgnacyjnych poza odżywkami i maskami. Postanowiłam jednak wprowadzić do mojej pielęgnacji nieco urozmaicenia i skusiłam się również na mgiełkę chroniącą włosy przed wpływem wysokiej temperatury Termoochrona od Marion (czasami trzeba użyć tej suszarki ;)) oraz spray z octem z malin Nature Therapy tej samej firmy. Ponieważ drogeria internetowa Nocanka ma bardzo korzystne ceny na kosmetyki, które mnie interesowały (wszystkie produkty ze zdjęcia kosztowały poniżej 10 zł za sztukę), dorzuciłam do koszyka jeszcze jedwab w sprayu NaturaSilk z Marion (zdaje się, że używałam takiego samego, tyle, że w mniejszej pojemności) oraz mój ulubiony jedwab CHI (producentem jest Farouk, czyli ta sama firma, która dystrybuuje też BioSilk, z tą różnicą, że CHI nie ma w składzie alkoholu). Właśnie kończę moją buteleczkę jedwabiu z Green Pharmacy, więc moje zakupy nie poleżą zbyt długo w zapasach ;)


Pasta do zębów Dental Cream z Himalaya Herbals, to już praktycznie norma w naszej łazience. Zarówno ja, jak i mój facet bardzo ją polubiliśmy i zgodnie twierdzimy, że jest ona najdelikatniejszą dla zębów i dziąseł pastą, a przy tym wszystkim nadal jest bardzo skuteczna i przyjemnie odświeża jamę ustną (:D). Co tu dużo gadać, po prostu jest bardzo dobra! Mieliśmy jeszcze dwie inne pasty z Himalayi, ale ta jest najlepsza.
 
Mam słabość do a) ładnych i zgrabnych opakowań i b) ptasiorów Angry Birds. Obie te cechy łączy w sobie krem do rąk z Lumene z serii Angry Birds, który również postanowiłam dorzucić do koszyka podczas zakupów w Hebe. Aktualnie to mój ulubiony torebkowy krem do rąk! Przyjemnie pachnie, dobrze pielęgnuje i dość szybko się wchłania, a do tego cieszy oko! Takie gadżety, to ja lubię! :)
 
Antyperspirant w kulce z Rexony, to rzecz, której chyba nie trzeba tłumaczyć, w końcu to produkt pierwszej potrzeby, a Rexona jest dla mnie najskuteczniejsza, szczególnie podczas ćwiczeń :D


W kwietniu drogerie zostały zasypane produktami nowej na polskim rynku marki - Le Petit Marseillais. Ja byłam zainteresowana przede wszystkim żelami, a ponieważ nie umiałam się za bardzo zdecydować, przygarnęłam 5 wersji zapachowych... Nie to, żebym miała już w zapasie ze 20 innych żeli... Ot, taka moja kolejna słabość ;) Właściwie każdy z tych żeli pięknie pachnie, ale jak na razie moim faworytem jest chyba miód lawendowy :)
 
 
Produkty Avène, to już efekt współpracy podjętej z marką. Sprawdzę jak spisują się na mojej skórze filtr Cleanance SPF 30, który ma być dedykowany również cerze mieszanej, jak moja, a także zweryfikuję moją opinię o wodzie termalnej Avène. Jeśli produkty będą warte uwagi, to na pewno o nich przeczytacie. Jeśli zrobią mi krzywdę, to też o tym przeczytacie, ale wolę nie brać tej opcji pod uwagę :D
 

No i na koniec - Rimmel miło zaskoczył mnie przesyłką z nowościami. Otrzymałam bazę pod makijaż Stay Matte Primer oraz róż w kremie Stay Blushed w przepięknym różowym odcieniu - Touch Of Berry. Ten kolor od razu przykuł moją uwagę, więc cieszę, że to właśnie on wpadł w moje ręce! Pierwsze testy wypadły całkiem obiecująco - róż całkiem fajnie się rozprowadza i nie sprawia większych trudności przy aplikacji, a do tego wygląda całkiem urokliwie! :) 
 
Uff! To by było na tyle! Trochę się tego nazbierało, ale nie żałuję żadnego z zakupów! Jestem z nich bardzo zadowolona i to nic, że mój portfel trochę sobie popłakuje. Jakoś się z nim dogadam :P
 
Jak zawsze - dajcie znać które z produktów macie, co o nich myślicie! A może któreś z nich dopiero Wam się marzą lub potrzebujecie podpowiedzi gdzie coś znaleźć ;)
Karotka
Czytaj dalej

wtorek, 20 maja 2014

Essie - kostka Hide & Go Chic - swatche i porównania

Cześć Dziewczyny!

Niedawno wpadła mi w ręce kostka z miniaturkami czterech lakierów z najnowszej kolekcji Essie Hide & Go Chic. Swój egzemplarz kupiłam u naszej blogowej koleżanki Mani, w jej sklepie MAANI za 39,90 zł. Tam znajdziecie również pełnowymiarowe wersje wszystkich kolorów z kolekcji. Gdybyście jednak wolały skusić się na któryś z lakierów w wersji z szerokim pędzelkiem w formule masowej, to widziałam je już na półkach w Perfumeriach Douglas, co rodzi podejrzenie, że doczekamy się ich również w Hebe i Super-Pharm :)


Dzisiejszy post chciałabym potraktować jako wprowadzenie do prezentacji poszczególnych kolorów. Nie wiem jak szybko uda mi się pokazać każdy z nich z bliska, dlatego już teraz przychodzę do Was z krótką prezentacją każdego koloru z kostki na próbniku, a korzystając z okazji, porównuję je od razu ze zbliżonymi kolorami z mojej kolekcji Essie :)


Każdy z kolorów porównałam z dwoma zbliżonymi odcieniami. Na zdjęciu z oddalenia najlepiej widać różnice, które na zbliżeniu nie zawsze są już tak dostrzegalne. Tak naprawdę wszystko jest kwestią światła. Czasami doskonale widzę różnice pomiędzy poszczególnymi kolorami, a innym razem lakiery wydają mi się być niemalże identyczne. Dla lakieromaniaczek nie będzie to pewnie żadnym problemem, ale te z Was, które nie lubią potencjalnych dubli w swoich lakierowych kolekcjach z pewnością docenią to porównanie :)

To zdjęcie najlepiej oddaje wszystkie kolory!
***



Na pierwszy ogień weźmy odcień, który nadał nazwę całej kolekcji, czyli intensywnie niebieski Hide & Go Chic. Na pierwszy rzut oka wydał mi się podobny do Avenue Maintain (z ubiegłorocznej kolekcji Madison Ave-Hue) oraz do Lapiz Of Luxury. Hide & Go Chic jest z nich wszystkich najbardziej intensywny i nasycony. Avenue Maintain, choć w rzeczywistości nieco ciemniejszy, niż na zdjęciach, jest sporo jaśniejszy od H&GC, natomiast Lapiz Of Luxury, to jednak zupełnie inna bajka :)



Kolejnym kolorem jest blady róż - Romper Room, który z pewnością wielu z Was przypomina rozsławiony ostatnimi czasy Fiji, jednak z mojego lakierowego pudełeczka wygrzebałam jeszcze jeden zbliżony kolor - Neo Whimsical i na próbniku, to właśnie ten drugi (choć z delikatną kropelką fioletu), wydaje się być niemal identyczny z gwiazdą nowej kolekcji. Fiji dla odmiany, choć bardzo podobny w buteleczce, na próbniku jest wyraźnie bielszy. Mimo wszystko, Romper Room jest z całej tej trójki najbardziej różowy.



Trzecim kolorem w kostce jest apetycznie malinowoczerwony Style Hunter. Ten kolor wielu osobom może - i słusznie - kojarzyć się z bardzo popularnym odcieniem ze stałej szafy Essie, czyli Watermelonem. Robiłam kilka podejść do porównania tej dwójki i na próbnikach zawsze wydają mi się być niemal identyczne. Do tego porównania dobrałam również malinowy, ale tym razem raczej-róż Raspberry, który jednak jest nieco ciemniejszy od Style Hunter oraz Watermelon.


Na koniec zostawiłam sobie najprzyjemniejszą trójeczkę. Tutaj porównanie to tylko formalność, bo moim zdaniem każdy z kolorów jest zupełnie inny! Mint Candy Apple, to rozbielona mięta, Fashion Playground, pochodzący z aktualnej kolekcji, to dla odmiany rozbielona zieleń. Turquoise & Caicos jest z nich wszystkich najciemniejszy, ale z racji żelkowego wykończenia jest też jednocześnie najbardziej transparenty i wymaga więcej warstw. Moim zdaniem T&C to taka nieco przykurzona, choć nadal rozbielona zieleń.

***

Kolekcja Hide & Go Chic wpadła mi w oko zdecydowanie bardziej, niż poprzednia - Resort Fling. Choć do ubiegłorocznego faworyta - kolekcji Naughty Nautical - sporo jej brakuje, to jednak jak dotąd jest to kolekcja, która wydała mi się mimo wszystko najciekszawsza z tych, które już się ukazały w tym roku, lub które zostały zapowiedziane na najbliższy czas. Początkowo byłam zadowolona z doboru kolorów w kostce, teraz jednak coraz bardziej tęsknym wzrokiem spoglądam w kierunku dwójki, która do niej nie trafiła. Jeśli tak dalej pójdzie, to Truth Or Flare i Spin The Bottle prędzej czy później również trafią w moje ręce i niewykluczone, że wzbudzą we mnie dużo większe emocje, niż kostka., bo mimo wszystko wydają się jednak być bardziej nietypowe i oryginalne.

Proszę nie traktujcie tych swatchy jako wyroczni, a raczej jako wskazanie kierunku. Zawsze staram się oddać kolory jak najlepiej, ale nie zawsze wszystko da się idealnie uchwycić, co większość z Was z pewnością wie :)

Koniecznie dajcie znać co sądzicie na temat lakierów, które trafiły do kostki. Dajcie też znać, czy dostrzegacie podobieństwa do porównywanych kolorów, czy może jednak dla każdego lakieru z zaprezentowanej dwunastki znalazłybyście u siebie miejsce :))
Karotka
Czytaj dalej

czwartek, 15 maja 2014

Moja toaletka - DIY

Cześć Dziewczyny!

Po kilku dniach ciszy i nieobecności na blogu chciałabym w końcu pokazać Wam z bliska moją toaletkę, którą cieszę się już ponad pół roku. Nie jest to kolejny Malm, tak popularny w blogosferze i vlogosferze, choć bynajmniej nie dlatego, że mi się nie podoba. Podoba mi się i to bardzo, ale niestety w naszej niewielkiej sypialni zwyczajnie nie miałam miejsca na ten model toaletki, ani nawet jakikolwiek model biurka. A przynajmniej nie byłoby go, jeśli chciałabym zachować komodę, która no cóż... jest nam niezbędna ;)

Kiedy zamierzałam już odłożyć to małe marzenia na kolejne kilka lat, z pomocą przyszedł mi mój chłopak, który znalazł sposób na to, żebym mogła cieszyć się piękną toaletką bez większych meblowych wyrzeczeń. Michał zrobił dla mnie toaletkę samodzielnie z materiałów, dostępnych bez problemu w Ikea. Oczywiście miałam w tym swój mały udział, bo do mnie należał wybór kolorystyki i dodatków, ale pomysł należał całkowicie do Michała. Dlatego, jeśli i Wy marzycie o toaletce, a macie bardzo niewiele miejsce, rozważcie to bardzo proste rozwiązanie (możecie potraktować je jak DIY), które u mnie sprawdza się rewelacyjnie :) Jeśli jesteście po prostu ciekawe jak wygląda ten mój kącik, to oczywiście również jesteście mile widziane :D


Najważniejszym założeniem mojej toaletki był wąski blat, taki który nie przeszkadzałby w otwieraniu szuflad komody, dlatego od razu musiałam wyeliminować wszystkie toaletki i biurka standardowych rozmiarów. Większość z nich była zarówno za szeroka, jak i za długa, a ponadto wstawienie kolejnego dużego mebla do naszej mikroskopijnej sypialni zbytnio by ją przytłoczyło, dlatego postawiliśmy na półeczki. Moim pomysłem było powieszenie dwóch półek tuż pod sobą. Najzabawniejszy był proces ustalenia wysokości na jakiej chciałam je zawiesić, ponieważ najniższa półka musiała być na tyle wysoko, żebym mogła usiąść przy mojej toaletce i ewentualnie założyć nogę na nogę, więc usiadłam... i na tej bazie mierzyliśmy wysokości dolnego blatu. Górny natomiast musiał być na tyle wysoko, żeby pomieścić białe pudełka KASETT (14,99 zł), które miały początkowo służyć mi do przechowywania najczęściej używanych kosmetyków do codziennego makijażu :) Dalej poszło już z górki. Wybrałam dwie półki EKBY JÄRPEN (cena za jedną półkę wraz z uchwytem, to 89,99 zł) o długości 79 cm (nie mogłam pozwolić sobie na dłuższe), delikatnie lakierowane (a więc nie są matowe) i w wymarzonym białym kolorze (jak to jest, że w domu rodzinnym przez całe życie miałam białe meble, a kiedy w końcu mam od nich oddech, to tak bardzo tęsknię za tym kolorem ;)). Półki są przymocowane do ściany za pomocą wsporników/uchwytów EKBY BJÄRNUM w kolorze srebrnym. Nad blatami wisi prostokątne lustro KOLJA (39,99 zł), które dostałam od mamy. Być może sama szukałabym jakiegoś innego kształtu lub postawiłabym na ozdobną ramę, ale to lustro też się dobrze sprawdza, przy czym wygląda dosyć lekko i nie przygniata całości :)


Kolejną zagwozdką było zagospodarowanie jakiejś przestrzeni na przechowywanie całej mojej kolorówki i tu też nie było łatwo. Między komodą a ścianą nie mam nawet pół metra miejsca, dlatego wybranie komody, która zmieści się w tym kącie było kolejnym wyzwaniem. Początkowo miałam chęć wybrać coś białego, tak, żeby pasowało do blatów, ale z drugiej strony obawiałam się bezpośredniego połączenia bieli z żółtym odcieniem komody (i reszty mebli). Ostatecznie zadecydowały wymiary i cena. Wybrałam komodę LENNART (39,99 zł), która wprawdzie jest ciemnoszara, ale za to idealnie mieści się w moim kącie, a do tego jest wyposażona w trzy wysuwane szuflady, które są naprawdę pojemne. Rozważałam jeszcze zakup HELMERA, komody ALEX lub komody MICKE, ale nie byłam pewna, czy zmieszczą się w tej dziurze (no bo jak inaczej to nazwać :D) lub w przypadku Helmera, nie byłam pewna, czy chcę mieć "szafkę na akta" w sypialni, a poza tym nie było białego, więc temat rozwiązał się sam ;)). LENNART sprawdził się idealnie, a ponieważ kosztował jedynie 39,90 zł, stwierdziłam, że nie będzie mi szkoda tych pieniędzy, jeśli za jakiś czas znajdę coś, co może bardziej chwyci mnie za serce. Nie znalazłam, a ta komódka naprawdę spełnia swoją rolę i jest bardzo wygodna :)


Do kompletu dobrałam sobie stołek MARIUS (18 zł) oraz poduszkę CILLA (15,99 zł). Początkowo celowałam raczej w stołek INGOLF, ale znowu obawiałam się, że będzie zbyt masywny jak na tak małe pomieszczenie. Sądzę, że biały kolor toaletki i stołka pozwala na zachowanie wrażenia lekkości i że nie zabierają one wizualnie zbyt wiele miejsca. Na zdjęciu może to wyglądać nieco ciaśniej, niż jest w rzeczywistości, ale tak naprawdę mam wystarczającą ilość miejsca i mogę się swobodnie rozłożyć ze wszystkim :) Na powyższym zdjęciu widzicie też aluminiowy kuferek kosmetyczny, w którym aktualnie chowam jakieś pudełka, które przydadzą mi się później do zdjęć i inne tego typu pierdółki, ale prawda jest też taka, że po prostu wygodnie stawia mi się na nim nogi, kiedy siedzę przy mojej toaletce - taki nieplanowany bonus ;))


Ponieważ okna naszej sypialni (jak i wszystkie pozostałe) wychodzą na zachód, niestety nie mam zbyt dobrego dziennego światła do wykonywania makijażu, dlatego wspomagam się lampką, która stoi po mojej lewej stronie. Nie mam tam żarówki z dziennym światłem, ale dzięki niej mam odpowiednią ilość światła, żeby doświetlić twarz. Bez niej byłoby zwyczajnie za ciemno. Docelowo chcę zamontować taki sam żyrandol i postawić drugą lampkę na szafce nocnej, ale o to już trudniej mi się doprosić... ;))


Na dolnym blacie mojej toaletki, po lewej stronie, a więc obok łóżka, znajdują się najpotrzebniejsze kosmetyki, czyli krem do rąk, krem do stóp, balsam do ust oraz żel antybakteryjny. Część z nich przydaje mi się w trakcie makijażu, część nakładam tuż przed snem... To chyba jasne co i kiedy się przydaje :)) Po środku znajdują się dwa pudełka KASETT, w których aktualnie przechowuję jakieś drobiazgi i zapas tuszy do rzęs. Nie wiem dlaczego mam ich aż tyle, bo dawno żadnego nie kupowałam, ale dosłownie mogłabym obdzielić nimi chyba pół Afryki... A najgorsze jest to, że moja ciekawość nie pozwala mi oddać żadnego z nich, bo każdy chciałabym przetestować na sobie :P Tuż obok, znajduje się szkatułka, w której przechowuję biżuterię, w której chodzę najczęściej, a więc zegarek, pierścionki i ulubione kolczyki.


Na komódce, położyłam pudełko, które nigdzie indziej w domu mi nie pasowało ze względu na swój rozmiar, tu jednak pasuje idealnie. Dzięki niemu kosmetyki z komódki nie kurzą się tak mocno, a ja mam wszelkie akcesoria na znacznie lepszej i łatwiej dostępnej wysokości. Samo pudełko mieści różnego rodzaju kosmetyki i akcesoria do paznokci. Natomiast na nim miejsce znalazły moje pędzle, które przechowuję oczywiście w osłonce na doniczkę SKURAR (6 zł, w niej przechowuję pędzle do twarzy) oraz świeczniku SKURAR (5,99 zł, w którym przechowuję pędzle do oczu oraz kredki i linery w pisaku). Powoli przymierzam się do ograniczenia ilości pędzli, które trzymam na wierzchu, ponieważ wolałabym, żeby czyste pędzle, z których jednak nie korzystam na co dzień, nie zbierały niepotrzebnie kurzu, więc jeśli w Waszych Biedronkach zostały jeszcze te podłużne akrylowe organizery w pokrywką, to możecie mi w ciemno kupić ze dwa :D


Jak widzicie, na pierwszym planie jest jednak inny organizer z Biedronki, ten który był najbardziej rozchwytywany :) Ja umieściłam w nim kolejno - w tylnych przegródkach mniejsze pędzelki do oczu, a także grzebyk do brwi i rzęs, które były zbyt krótkie do świecznika SKURAR oraz kredkę i tusz, których używam codziennie, z przodu codziennie używany kosmetyki do makijażu twarzy, czyli podkład mineralny i puder matujący z Lily Lolo, korektor z Alverde oraz róż Hervana z Benefitu, a także pędzelek Super Kabuki z Lily Lolo. Natomiast w szminkowych przegródkach umieściłam pomadki w codziennych kolorach lub te, które chciałabym nosić częściej i muszę przyznać, że ten pomysł nawet się sprawdza. Znacznie rzadziej zapominam teraz o użyciu pomadki ;)


Przejdźmy jednak do zawartości komody. Pierwsza szuflada, to produkty do twarzy, czyli wszelkiego rodzaju podkłady, pudry, rozświetlacze, bronzery, a przede wszystkim róże. Większość z nich udało mi się umieścić w dwóch podłużnych organizerach (których teraz szukam na pędzle), dzięki czemu produkty nie przewracają się i nie przesuwają po całej szufladzie. Z tyłu są jakieś próbki, gąbeczki i testery, z których nie korzystam zbyt często. W tej szufladzie mam w zasadzie prawdziwy misz masz marek - od Gosha, przez TheBalm, Lily Lolo, aż po Rimmel i Bourjois, z małymi przystankami na Clinique i MAC. Tutaj trzymam też zapalniczkę, bo często lubię sobie zapalić świecę zapachową, kiedy się maluję ;)


Druga szuflada, to produkty do oczu. Przede wszystkim palety cieni  - mam tutaj Urban Decay Naked 2 i 3, moją Inglotową 10-tkę oraz kilka palet ze Sleeka, które postanowiłam sobie zostawić. Pozostałe zamierzam puścić w świat, bo z nich nie korzystam, a szkoda by było, żeby się marnowały. Dalej mamy kartonik po herbacie (:D), który tymczasowo robi za pojemnik na pojedyncze cienie. Denerwowało mnie to, że wszystkie mi się walały po całej szufladzie, więc wsadziłam je do jednego pudełka, które zamienię, jak wpadnie mi w oko coś bardziej praktycznego i trwałego, ale znowu - przy takich wymiarach szuflad, to też nie lada kłopot. Produkty, które są luzem, to głównie pojedyncze cienie (m.in. Color Tattoo z Maybelline, Color Infaillible z L'Oreal czy cienie mineralne z Lily Lolo), ale znajdziecie tu również bazę z ArtDeco, paletkę do brwi z Oriflame oraz kilka linerów, zalotkę i temperówkę. Jak już napisałam - produkty do oczu :)


Ostatnia szuflada, to produkty do ust, których mam stanowczo za dużo, ale żadnego nie umiem się pozbyć, bo wszystkie kolory tak mocno mi się podobają! Zresztą mam całkiem sporo naprawdę dobrych produktów, jak Eliksiry z Wibo, pomadki Rimmel ze wszystkich serii sygnowanych nazwiskiem Kate Moss, czy słynne Color Whisper z Maybelline. Tyle ich mam, a większość nawet nie znalazła się jeszcze w żadnym poście na blogu! Toż to skandal! Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, to to, że przeokropnie nienawidzę robić zdjęć siebie w makijażu i zawsze mam wrażenie, że marnie mi to wychodzi. Ale obiecuję poćwiczyć! :)


Skoro już zdradziłam Wam kompromitującą (pod względem ilości) zawartość moich szuflad, wróćmy jeszcze na koniec do blatu mojej toaletki, który staram się zachować jak najmniej zastawiony. Miło jednak trzymać na nim coś ładnego, na czym miło zawiesić oko, dlatego aktualnie znalazł się na niej bukiet stokrotek, który przywiozłam z domowego ogródka. Obok stoi moja ulubiona świeca Pink Sands z Yankee Candle oraz mój ulubiony domowy balsam do ust - EOS.


Po drugiej stronie, obok lampki, stoją teraz moje nowe perfumy - Roses by Chloe i Daisy Eau So Fresh od Marca Jacobsa. Oba zapachy tak bardzo przypadły mi do gustu, że nie mogłam się zdecydować na jeden, dlatego obie buteleczki zasiliły w tym miesiącu moje zasoby :)


Wcześniej na toaletce stały trzy inne buteleczki zapachów, które teraz przestawiłam na komodę obok. Są to bardzo lubiane przeze mnie wody toaletowe z Bath & Body Works - Sweet Pea oraz Paris Amour (ze względu na fantazyjne buteleczki stoją w sypialni, a nie w łazience z resztą buteleczek z BBW), a trzecim zapachem jest nic innego jak bardzo popularna klasyczna Euphoria Calvina Kleina, z której zostały mi już dosłownie tylko opary ;)


Jeszcze tylko rzut okiem na całą komodę z kilkoma londyńskimi akcentami...
(Kto wymieni wszystkie? :D)


...i jeszcze raz rzut oka na całość...


I jeszcze zdjęcie dowodowe pokazujące, że naprawdę nie miałam zbyt wiele przestrzeni do szaleństw... ;)

***
Jestem bardzo szczęśliwa, że moje małe marzenie spełniło się, dzięki ogromnemu zaangażowaniu Michała i cieszę się, że na tak niewielkiej przestrzeni udało nam się wyczarować naprawdę funkcjonalny i ładny kącik makijażowy. To miejsce jest całkowicie moje, a dzięki temu, że ktoś ważny wykonał je dla mnie z potrzeby serca nadaje mu jeszcze większej wartości :)

Od razu przepraszam Was też za jakość zdjęć. Nie doświetlałam się żadną lampą, więc światło w pokoju było nieco żółte (w końcu południowo-zachodnie ;)), a kremowe ściany i meble nie pomagają w uzyskaniu czystych i jasnych zdjęć. Moim zdaniem, na żywo wszystko jest dużo ładniejsze, ale zupełnie nie umiałam tego pokazać w obiektywie. Mam nadzieję, że macie trochę wyobraźni, żeby ożywić ten obraz :))

Koniecznie dajcie znać jak Wam się podoba nasze wspólne wykonanie mojej toaletki?
Karotka
Czytaj dalej

czwartek, 8 maja 2014

Ulubieńcy kwietnia

Cześć Dziewczyny!

Maj płynie mi bardzo szybko, ale korzystając z tego, że póki co mamy jeszcze początek miesiąca (w przyszłym tygodniu będzie już połowa maja! Kiedy to zleciało?!), chciałabym przedstawić Wam moich ulubieńców kwietnia :)


Znowu mogłabym napisać, że większość ulubieńców z poprzednich miesięcy nadal jest aktualna, ale mimo to i tym razem udało mi się wytypować kilka produktów, po które wyjątkowo chętnie sięgałam w kwietniu. Większość z nich debiutuje w ulubieńcach :)


Tym razem kwiecień w dużej mierze kręcił się wokół ust i choć nie sięgałam po kolorowe pomadki tak często jak w marcu, to jednak znalazłam sobie nową faworytkę - Color Riche Balm z L'Oreal w kolorze Tender Mauve. Pomadka rzeczywiście należy do tych, które nadają jedynie niewielką poświatę koloru, a jednocześnie nie wysusza ust i sprawia, że wyglądają bardzo miękko, kusząco i ładnie połyskują :)

Pozostałe dwa produkty, to produkty typowo pielęgnacyjne - w torebce lub w kieszeni płaszcza noszę ostatnio pomadkę ochronną z serii Angry Birds by Lumene, która przyjemnie pielęgnuje usta, sprawia, że są bardzo mięciutkie i gładkie w dotyku, a do tego przyjemnie pachnie. Podobne cechy przedstawia balsam do ust EOS, z którego korzystam przede wszystkim w domu. Może nie jest to najbardziej nawilżający produkt do ust, jaki miałam, ale dobrze sobie radzi z utrzymaniem ust w dobrej kondycji, jednak dla tych bardziej wymagających może być niewystarczający.


O tym, że lakier Flawless Flush z Orly jest moim najnowszym wiosennym faworytem pisałam Wam już kilka dni temu w notce, w której przedstawiłam Wam go bliżej (KLIK). Uważam, że to świetna alternatywa dla typowych nudziaków, ale też po prostu ładny i elegancki lakier na co dzień :)

O anielskim rożu Hervana (pamiętacie te reklamy? :) z Benefit też już kilka razy wspominałam, ale nie doczekał się jeszcze odrębnej prezentacji. Zawsze chciałabym Wam pokazać zbliżenie na twarzy, ale nie za bardzo wychodzi mi robienie takich zdjęć. Jak już się trochę nauczę, to postaram się zrobić pełną recenzję :)) Sam róż uwielbiam za bardzo twarzowy, ale nienachalny kolor oraz naprawdę przyzwoitą trwałość. Tak naprawdę należy do mojej żelaznej piątki ulubionych róży! :)

Ostatnim produktem, który wytypowałam do ulubieńców kwietnia jest kredka automatyczna Linea z Paese w pięknym brązowym odcieniu. Kupiłam ją dwa miesiące temu na targach i od tej pory prawie się z nią nie rozstaję, choć jest to odrobinę rudawy odcień brązu, to jednak świetnie się sprawdza i dobrze się w nim czuję, a co najważniejsze, kredka trzyma się na moich oczach praktycznie cały dzień, nieznacznie tylko blaknąc. Chyba zaopatrzę się w więcej odcieni! :)


Tym razem nawet udało mi się streścić w kilku słowach na temat każdego z produktów :)) Oczywiście jak zawsze dajcie znać, czy znacie i lubicie moich i ulubieńców? Piszcie też o tym co Was oczarowało w kwietniu :)
Karotka
Czytaj dalej

wtorek, 6 maja 2014

BeBeauty - płyn micelarny do demakijażu i tonizacji twarzy i oczu

Cześć Dziewczyny!

Zróbmy znowu małą przerwę od lakierów i zajmijmy się dzisiaj na powrót pielęgnacją! Niedawno recenzowałam płyn micelarny z serii Sensibio z Biodermy, natomiast dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moja opinią o płynie, który niektóre z Was wskazywały jako dobry zamiennik Biodermy. Mowa oczywiście o płynie micelarnym BeBeauty, który swego czasu wywołał niemałe zamieszanie w blogosferze i w ekspresowym czasie zdobył zaszczytne miano hitu! :)


Informacja od producenta i skład produktu:


DZIAŁANIE:
Zacznijmy od najważniejszego - produkt działa i to bardzo dobrze! Płyn micelarny BeBeauty okazał się być bardzo skutecznym produktem do demakijażu i to zarówno twarzy, jak i oczu. Wzorowo radzi sobie z rozpuszczeniem dziennego makijażu, kredka i tusz nie stawiają mu zbyt długo oporów, a podkład i resztki twarzowych kosmetyków schodzi niemal natychmiast. Jak na płyn micelarny z niższej półki radzi sobie naprawdę świetnie i z pewnością mogę się podpisać pod opiniami, że to dobry zamiennik Biodermy.
...a przynajmniej jeśli nie macie wrażliwych oczy, ani skóry. Od razu zaznaczam, że płyn BeBeauty ani razu mnie nie podrażnił, nie spowodował wysypu, ale innych przykrych dolegliwości. Moja skóra bardzo dobrze go toleruje, ale wiadomo, że nie jest to produkt apteczny, obwarowany dodatkowymi badaniami, jak na przykład wspomniana już Bioderma. Warto jednak dodać, że plotki niosą, że płyn BeBeauty jest produkowany dla Biedronki przez Tołpę, a więc markę o bardzo dobrej renomie. Zresztą skład tego micela jest również mocno zbliżony do tego, który Tołpa ma w swojej ofercie.



KONSYSTENCJA I ZAPACH:
Konsystencja produktu, co oczywiste, jest zwyczajnie wodnista i nie ma co się nad tym rozwodzić. Za to zapach produktu jest raczej dziwny i przyznam, że choć pod koniec butelki zdążyłam już do niego przywyknąć, to jednak na początku mocno mnie drażnił (nie śmierdzi, ale jest raczej nieprzyjemny) i z tego też względu nie uznałabym go za produkt lepszy od Biodermy. Owszem, jest równie skuteczny, owszem, nie podrażnia mi skóry, jest znacznie tańszy i łatwo dostępny, ale komfort stosowania kosmetyku też jest ważny. Myślę, że gdybym nie przywykła do tego specyficznego zapachu, którego nie umiem opisać (:D), to szukałabym dalej, ale skoro już mnie to tak nie razi, a do tego mam kolejną butelkę w zapasach, to zużyję ten kosmetyk bez szczególnych emocji.

OPAKOWANIE:
Produkt umieszczono w przezroczystej, plastikowej buteleczce o pojemności 200 ml. Dużym plusem opakowania jest uchylany dziubek, który jest bardzo wygodny i całkiem nieźle dozuje produkt. Moim zdaniem płyn wylewa się w odpowiedniej ilości i nie jest go za dużo. Całość jest dosyć estetyczna i przyjemna dla oka.


WYDAJNOŚĆ:
Produkt ma bardzo przyzwoitą wydajność. Powoli zbliżam się końca butelki, ale stosuję ten micel już około dwóch miesięcy, także jest naprawdę dobrze! Początkowo, wydawało mi się, że produkt bardzo szybko się zużywa, ale było to tylko wrażenie wizualne, spowodowane węższą górną częścią opakowania :)

CENA/DOSTĘPNOŚĆ:
Płyn micelarny będzie Was kosztować śmieszne pieniądze, bo tylko niecałe 5 zł, a kupicie go oczywiście we wszystkich Biedronkach! Z racji jego popularności bywają chwilowe problemy z dostępnością, ale zawsze jednak wraca :)


Muszę przyznać, że zachwyty nad tym płynem absolutnie nie są przesadzone! Micel naprawdę świetnie się sprawuje, zmywa wszystko bardzo szybko i dokładnie, a do tego nie podrażnia mojej skóry. Do tego jest tani i łatwo dostępny. Gdyby nie to pierwsze średnie wrażenie, spowodowane mało przyjemnym zapachem, uznałabym go za ideał. Jednak moja ciekawość podszeptuje mi też, że koniecznie muszę wypróbować jeszcze płyny micelarne z L'Oreala oraz Garniera polecane przez Was na blogach i w komentarzach, ale BeBeauty zasługuje na miejsce na liście pewniaków! :)

Znacie ten produkt? Czy Wy też uległyście zbiorowemu kuszeniu na płyn micelarny BeBeauty? Jak się u Was sprawdził? :)
Karotka
Czytaj dalej
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...
Blog template designed by SandDBlast